niedziela, 25 sierpnia 2019

28. Reko. Część Trzecia.



            Moi Drodzy! To nasz trzeci dzień rekolekcji. Jak to mówią – żal odjeżdżać! Ale nie zatrzymujemy się, bo jeszcze jeden mega ważny temat przed nami. Co już wiemy? Że Jezus jest specjalistą od śmierci – uczył się od najlepszych, nie? Albo może inaczej – to On uczył najlepszych?! No i drugie, co wiemy? Że Jezus wskrzesza, w sensie wyciąga człowieka z każdego możliwego etapu rozkładu. Ale co, to tak przychodzi do każdego, krzyczy „pobudka!” i siłą wyciąga? Jak w wojsku jakimś? Z takim wiadrem wody wielkim i ice bucket challenge urządza? W internetach to wiecie, tam różne pomysły na pobudkę są, także jak ktoś ma taką przypadłość, że tu szósta rano, Jutrznia czeka, a ten „jeszcze pięć minutek” i na drugi boczek, to można sobie w internetach poszukać, różne pomysły ludzie na takie coś mają. Tylko wiecie, wszystko na własną odpowiedzialność!

Moi drodzy! Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam dwie rzeczy. Po pierwsze, Jezus był normalnym człowiekiem. Tak, był w pełni Bogiem, ale Kościół uczy, że Jezus miał – ma! - dwie natury. W pełni Bóg i w pełni człowiek! Tak, oprócz grzechu, ale podobny do nas we wszystkim. Czy wy sobie zdajecie sprawę, co to znaczy w ogóle? To nie tak, że Bóg przebrał się za człowieka, jak to w tej mitologii całej greckiej było. To nie tak, że Bogu znudziło się bycie Bogiem, to się w człowieka zamienił. To nie tak, że nie wiem, że kiedyś tam jakiejś parze urodził się chłopczyk, ale taki doskonały był, że aż Bóg go adoptował. Tak to chyba jakoś Świadkowie Jehowy wierzą, nie? Że Jezus to był jakimś aniołem w ogóle, potem Jehowa go adoptował, coś takiego. A jak katolicy wierzą?

Moi drodzy! Logos, Słowo Ojca, druga Osoba Trójcy, nigdy nie przestał być prawdziwie Bogiem. Nawet wtedy, gdy umierał na Krzyżu, był Bogiem! Ten Bóg przyjął ludzką naturę. Czyli co przyjął? Przyjął ludzkie ciało i ludzką duszę! Nawet, moi drodzy, katolicy wierzą, że Jezus miał – ma! – dwie natury, Boską i ludzką, i dwie wole, Boską i ludzką! Tak, moi drodzy, sprawdźcie sobie – „diofizytyzm”, dwie natury, „dioteletyzm”, dwie wole. Te dwie natury i dwie wole należały – należą! – do jednej i tej samej Osoby. W teologii to się nazywa, jakby ktoś szukał, „unia hipostatyczna”. Chodzi o to, że te dwie natury, a nawet dwie wole!, były – są! – cudownie zjednoczone w jednej Osobie Chrystusa. Jak kogoś to interesuje, dziwi, martwi, to świetnie – Alleluja i do źródeł! Chrystologia to są całe wieki, całe tomy mądrych rzeczy. Ja wam tu tylko tak zaznaczam temat. A może chcielibyście, żebym zrobił specjalną serię z chrystologii? Dajcie znać w komentarzach!

 Jezus, moi drodzy, rozwijał się jak każde normalne dziecko. On – Bóg, Logos! – uczył się ludzkiego języka, zapadał na ludzkie choroby, miał ludzkie uczucia, miał ileś tam centymetrów wzrostu, miał rodzinę i znajomych. Druga Osoba Trójcy, nie rezygnując z Boskości, przyjmuje ludzką naturę. A po Zmartwychwstaniu nie porzucił swojego ludzkiego Ciała i ludzkiej Duszy. Wstąpił do Nieba, tak mówi Credo. Wstąpił, moi drodzy, z duszą i ciałem! Czy wy to sobie wyobrażacie – gdy pójdziemy do Niego po śmierci, poznamy Go takim, jakim jest. Zobaczymy, jakiego koloru ma oczy!

Co do tej rodziny, tak w ogóle, to mogliście gdzieś tam dwie bzdury usłyszeć. Pierwsza, że miał rodzeństwo, w sensie że Maryja i Józef mieli jeszcze razem dzieci. Tak, Biblia wspomina o „braciach i siostrach Jezusa”, ale semici „braćmi i siostrami” nazywają krewnych w ogóle. W Starym Testamencie to nawet bywało, że bratem albo siostrą nazywało się małżonka albo małżonkę. No tak! Bracia i siostry Jezusa to mogło być kuzynostwo. Jest też teoria, że bracia Jezusa to byli synowie Józefa z pierwszego związku, w sensie że on był wdowcem, gdy ożenił się z Maryją. W każdym razie, wszystko wskazuje na to, że Maryja nie miała żadnych młodszych synów. Pamiętacie, co mówiłem o wdowach? Gdy Jezus umierał na krzyżu, Maryja była już wdową. Co Jezus wtedy mówi do Jasia – wiecie, tego najmłodszego Ucznia? „Oto syn twój”. Czy szukałby dziecka dla swojej Matki, gdyby żyli wtedy jeszcze jacyś inni synowie Józefa?

No i drugi temat – mówią, że Jezus miał żonę! A w każdym razie, dziecko z Marią Magdaleną. Moi drodzy! Jakby miał, to by o tym ktoś napisał. Dla Żydów – a Jezus był Żydem – posiadanie żony i dziecka to żaden wstyd nie był. Prorocy wszyscy normalnie się żenili i mieli dzieci. Abraham żonaty, Mojżesz żonaty, Ozeasz żonaty. Pierwszy papież, święty Piotr – proszę bardzo, Biblia jasno mówi, że żonaty! A inne religie? Mahomet żonaty, Budda żonaty, bogowie greccy i hinduscy to już w ogóle takie drzewa genealogiczne mają, że głowa mała! Wyjaśnijcie mi – gdyby Mistrz miał mieć dziedzica, po co Uczniowie mieliby to ukrywać? Ani Żydzi, ani Grecy nie mieliby z tą informacją najmniejszego problemu.

Moi drodzy! Nikt o tym nie pisał, bo i nie było o czym pisać. Jezus po prostu nie zdecydował się na żaden związek tego rodzaju. Może starożytna kultura faktycznie nie widziałaby żadnego problemu w związku Mesjasza z jakąś kobietą, ale jak się nad tym zastanowić, czy byłoby to tak do końca właściwe? Czy taki związek nie zaburzyłby relacji między Bogiem a stworzeniem? Relacja, o którą Jemu chodzi, jest czymś zupełnie innym, niż związek cielesny. W sensie, tak, nasze związki powinny być obrazem Bożej miłości i tak dalej, ale chyba rozumiecie – tym, co Bóg chce mieć w relacji z człowiekiem, nie jest związek cielesny. Bóg, który dla każdego człowieka chce być Ojcem, Bratem, Mistrzem, Królem, Zbawicielem. Bóg, który chce być Oblubieńcem każdej duszy. Jak to niby miałoby się zgodzić z tym, że posiadałby swoją kobietę i jeszcze swoje własne, biologiczne dzieci? Bez sensu! Jezus nie robił niczego bez sensu – czyli na pewno nie wchodził w żadne bezsensowne związki.

            Czy to znaczy, że Jezus był przeciwko związkom? Żadną miarą! Pokazuje to szczególnie dzisiejsza Ewangelia. Oto przenosimy się na wesele! Ktoś z krewnych i znajomych wstępuje tutaj w święte małżeństwo. Maryja najwyraźniej pomaga na tej imprezie, zajmuje się jedzeniem i piciem. Wśród zaproszonych jest też Jezus. Jak widzimy, bojkotu żadnego nie ma, Jezus na wesele przychodzi. Nasz Pan nie założył rodziny – czyli żadnym obowiązkiem to nie jest, nikt nikogo nie zmusza. Paweł też będzie nieżonaty i generalnie mamy potem bardzo wielu świętych nieżonatych. Czy to znaczy, że w związki nie warto wchodzić? Żadną miarą! Można wchodzić w związki i można na wesela chodzić. Sam Jezus na wesela chodził! Wiem, wiem – wielki Post jest, zero zabaw! Ja jednak pozwoliłem sobie wybrać na nasz trzeci dzień rekolekcji właśnie tę Ewangelię. Okaże się ona mega ważna!

Moi drodzy, co my tu mamy? Pierwszy cud! Wczoraj rozmawialiśmy już o cudach. O córce Jaira, o Łazarzu i o młodzieńcu z Nain. Nie wiem, czy zauważyliście jeden szczegół dotyczący właśnie tego gościa z Nain. Bibliści to mówią, że to jest pierwszy cud, który się Jezusowi nie udał! No tak! Bo patrzcie – co mówi Jezus, a co robi ten gościu? Jezus mówi „wstań”. A ten siada! Tak już bywa z duszą ludzką – zamiast wstać, to siada! A jaki cud mamy tutaj? Moi drodzy! Czy Jezus planował ten cud? Widzimy, że tego dnia po prostu planował być na weselu. „Jeszcze nie nadeszła godzina moja”. Święte małżeństwo świętym małżeństwem, ale czemu miałby na swój pierwszy cud wybierać akurat dostarczenie alkoholu na zabawę? Jak w ciągu jednego wieczoru wypili zapas na cały tydzień (kiedyś to wesela porządne były – siedem dni trwały, a nie jakiś tam weekend w Zakopanem i do domu), to generalnie ich problem!

Ale przychodzi Maryja i mówi: „nie mają już wina”. Nie obraża się, tylko potem mówi: „zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Moi drodzy! To jest pierwsza mega ważna lekcja. Chcesz Jezusa wpuścić do swojego grobu, żeby razem z Nim zmartwychwstać? Punkt pierwszy! Zrób wszystko, cokolwiek ci powie. „Proszę ojca, ale ja nie mam Boga w znajomych, ja nie wiem, co On chce mi powiedzieć”. A Pismo święte masz? A przykazania masz? No to przepraszam. Całą serię listów ci wysłał! Autorem Pisma jest Duch święty, ale Pismo miało też i ludzkich autorów! Pan po to właśnie wybrał ludzkich autorów, żeby te maile były w twoim języku, w sensie żeby się odwoływały do ludzkiego doświadczenia, i żebyś nie mówił, że do ciebie akurat to Bóg nie mówi. „Proszę ojca, ja to mam Biblię i wszystko, ale to za trudne jest i nie na nasze czasy. Mojżesz nie miał smartfona”. Jasne, to jest trudne! Jak coś jest ważne, to trzeba maila kilka razy przeczytać, załączniki sprawdzić. Nie na nasze czasy? Moi drodzy! Jak się chce wejść z kimś w relację, to się trzeba napracować. To, że ta Osoba mówi w twoim języku, to nie znaczy, że jej myśli są twoimi myślami, a jej drogi twoimi drogami. Żeby zrozumieć drugą Osobę, trzeba nieraz posłuchać, trzeba spędzić z nią trochę czasu, a nie od razu: „no nie, u mnie w domu tak nie było!”.

Moi drodzy, punkt drugi! Mamy zrobić wszystko, cokolwiek nam powie. Ale co On mówi? Przynieście wodę, służącą do żydowskich oczyszczeń. W tych naczyniach były same brudy, w sensie ludzie na imprezie się w tym myli, pluli do tego, a jak któryś z procentami przesadził, to nawet wiecie co… Ktoś kiedyś też obliczył, ile litrów oni tego przynieśli! Sprawdźcie w internetach – to aż niemożliwa ilość tego była! I co robi Jezus? On z tego całego brudu robi najlepsze wino świata! Starosta aż się dziwi, że jak takie dobre wino mogło się jeszcze ostać. Moi drodzy! Może często jesteśmy jak takie naczynia, z niemożliwą ilością totalnego plugastwa. Ale teraz wchodzi temat zaufania – i tak, posłuszeństwa! Ci ludzie nie mieli – nie mogli mieć! – żadnego pojęcia, o co chodzi, w sensie po co oni mają te balie gdzieś dźwigać. Ale przynoszą.

Moi drodzy! Przynieście to wszystko do Niego. Zaufajcie. Przynieś Mu to wszystko, co wymaga zmiany. Przecież najlepiej wiesz, co to jest, co wymaga zmiany. Każdy wie, co wymaga zmiany w jego życiu, każdy – możesz tego nie pokazywać krewnym i znajomym, ale wiesz dobrze. Przynieś, a On to zmieni. W najlepsze wino! A gdzie jest najlepsze wino? Gdzie jest uczta z najlepszego mięsa, z najwyborniejszych win? Moi drodzy! Dla każdego biblijnego speca to jest jasne. Tu chodzi o Zbawienie! O ucztę Baranka w Nowym Jeruzalem.

To jest zaproszenie. Zaproszenie jest dla wszystkich – wczoraj mówiliśmy, dla jakich stanów śmierci jest zmartwychwstanie, czyli zaproszenie. Dla każdego! Ty masz tylko oddać wszystko Jezusowi. Cokolwiek masz, cokolwiek to jest! Możesz mieć różne talenty, zwyczaje, cechy, relacje. Możesz przyjść ze wszystkim. Możesz do Niego przyjść zawsze, bez względu na to, jakiego rodzaju masz naczynie i co w nim jest! Tylko w tym rzecz, żeby oddać wszystko, w sensie że wszystko ma być Jemu powierzone.

Bo tylko to stanie się winem i tylko to przejdzie w czasie uczty, co On przemieni.

sobota, 17 sierpnia 2019

27. Reko. Część Druga

„Najmądrzejszą rzeczą na świecie jest krzyczeć, zanim się zostanie rannym. Nie ma po co krzyczeć, będąc już rannym – zwłaszcza śmiertelnie. ”

/Gilbert Keith Chesterton, Eugenika i inne zło/

            Moi Drodzy! Wczoraj mówiliśmy o specjalistach od śmierci. Dzisiaj przyjrzymy się, co Jezus robi z umarłymi, w sensie jak Jezus wskrzesza. Nie wiem, czy wiecie, ile wskrzeszeń jest w Ewangeliach opisanych. Zasadniczo, są to trzy wskrzeszenia. Ojcowie Kościoła wskazują na to, że te wskrzeszenia dotyczą każdego etapu śmierci, na jakim może znajdować się człowiek. W sensie, dla Jezusa nie ma takiego łóżka, z którego nie mógłby cię ściągnąć, ani takiego grobu, z jakiego nie mógłby cię wyciągnąć.

            Pierwsze wskrzeszenie to dwunastoletnia dziewczynka. Tylko kwadrans od śmierci. Jeszcze żyła, jak Jezusa do niej wołali. Zakładam, że większość przedstawicieli gatunku Katolik Niedzielny to właśnie ta kategoria. Tacy tylko częściowo umarli, nie? Niezaawansowani. Czasem skłamią, czasem przeklną, czasem nie pójdą do kościółka. Ale dobre ludzie, tak w ogóle. No! Nad takimi płaczą ci Zaawansowani – wiecie, tacy, co mówią nie „Święconka”, tylko „Triduum”. Nie „Święto Zmarłych”, a „Wszystkich Świętych”. Nie „Gwiazdka”, a „Okres Narodzenia Pańskiego”. Na pielgrzymkę to nie wiem, jak mówią. Może „pokuta”? Piszcie w komentarzach! No. Zaawansowani, wiecie, co to filozofię znają. I teologię, panie, Tomasza z Akwinu! Ojców Kościoła! Zaawansowani, co to już w ogóle osiągnęli dwudziesty piąty level na Górę Karmel i czterdziesty szósty na Górę Tabor. Płaczą, że tamci Niezaawansowani to już umarli. W sensie, że nic nie wiedzą o Jezusie, tylko o Święconce, o Zniczu, o Choince. Ewentualnie o Czarnej Madonnie. Ale o Jezusie nic! Tacy, co to nawet koło żadnej Góry nie stali. No i ci Zaawansowani, to płaczą nad takimi. A Jezus nie płacze. Oni nie umarli – śpią tylko! Dajcie im jeść, w sensie dajcie im Eucharystię. Nie umarli, trzeba ich obudzić na Eucharystię.

            Idziemy dalej! Drugie wskrzeszenie. Młodzieniec z Nain. Ten to już zupełnie umarły. Już go z miasta wynoszą na marach. Jezus go łapie u bram, w połowie drogi do grobu. Kto idzie za młodzieńcem? Moi drodzy. Czy wy wiecie w ogóle, co to była wdowa w tamtych czasach? To był symbol nędzy. Ale takiej naprawdę nędzy. Kobieta zasadniczo nie miała nic. Wszystko należało do jej męskiego opiekuna - męża, ojca, brata, syna. A tu umiera jedyny syn wdowy. Rozumiecie? Ojca nie ma, męża nie ma, syna nie ma. Ta kobieta już nawet domu nie ma. No tak! Dom jej męża, który zmarł, i dom jej syna, który zmarł, przepadł kompletnie. Wdowa, jak nie miała już ojca, do którego mogłaby wrócić, ani syna, który byłby dziedzicem, to już tylko żebrać mogła.

Kim jest młodzieniec z Nain? To już taki, co to naprawdę umarł. Taki, wiecie, Wierzący-Niepraktykujący. Zasadniczo dobry człowiek, może i Papieża szanuje, ale kościół od lat omija. Z tym się nie zgadza, z tamtym się nie zgadza. Swoimi drogami chodzi. Już poza miastem, ale nie aż tak daleko od miasta. Jeszcze go nie pogrzebali, ale Kościół – …Kościół jest Matką, to chyba wiecie? W każdym normalnym języku świata Kościół jest rodzaju żeńskiego. No tak! Kościół jest kobietą. Kościół-wdowa płacze za duszą w grzechu, za jedynakiem, który już ma zostać pogrzebany. Może Ty już taką duszą jesteś. Mama narzeka: „synuś, nawróciłbyś się! Do spowiedzi byś poszedł. Tych horrorów to byś tyle nie oglądał, to szataństwo jest! A z tą babą twoją to byś ślub wziął – bo jak to tak bez ślubu, jak wy dziecko ochrzcicie? I mógłbyś nie pić tego piwska, Wielki Post jest!”. Znacie historię świętego Augustyna? To jest właśnie historia świętego Augustyna! Matka płacząca za synem.

I co robi Jezus? Jezus widzi. Widzi, a mógłby odejść. Mógłby przejść obojętnie, niech chłopaka w dół wrzucą. Jezus dotyka mar. Czy wy wiecie, co to znaczy? Dla każdego Żyda to jest jasne jak słońce. Jezus zaciąga na siebie naszą nieczystość! Wedle prawa Mojżeszowego, kto się dotknął mar, ten stawał się nieczysty aż do wieczora. Nie mógł się modlić, wejść do świątyni, złożyć ofiary, nic. Dopiero jak wieczorem prysznic wziął, to rano był znowu czysty. Kapłan żaden nie mógł nawet na pogrzeb iść, nawet najbliższej rodziny nie bardzo, wyjątkowo. No tak! Bo kapłan musiał ofiary składać. Musiał być czysty. A Jezus, Najwyższy Kapłan? Moi Drodzy, On jest tak czysty, że nasza nieczystość nie tyka się Go. To On swoim dotykiem oczyszcza nas! Z każdego grzechu! Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by musiał składać najpierw ofiarę za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. Nasz Arcykapłan jedną ofiarą na Krzyżu ogarnął wszystkich, zniósł dawne ofiary nieskuteczne.

Moi drodzy, trzecie wskrzeszenie. Ale ostrzegam, bo to już normalnie hard core jest. Jak ktoś słabsze nerwy czy coś, to może na etapie córki Jaira niech zostanie. Poważnie! Mówię wam, nie oglądajcie horrorów! Nie żeby to grzech był, nie. Żaden tam grzech, od razu uspokajam. Tu chodzi o higienę mózgu i tyle. Raz z braćmi poszliśmy na horror – na ten, no, z tą dziewczynką taką z telewizora. Normalnie, jak dorosłym facetem jestem, to przez tydzień tę dziewczynkę wszędzie widziałem. Dorosły facet! Niektórzy to takie schizy chyba lubią, nie wiem. Potem tacy do mnie przychodzą i o egzorcyzmy proszą, bo im się po nocach diabły śnią… No, ale wracamy!

Historia zaczyna się od tego, że Jezus nie przychodzi. Wie, że Jego przyjaciel jest ciężko chory. Wzywają Go. A On czeka! Wyrusza dopiero, gdy już wszyscy wiedzą, że Łazarz nie żyje. Jak często masz wrażenie, że im bardziej wołasz, tym bardziej On nie przychodzi? Że czeka na najgorsze? Jak często chciałbyś powiedzieć, wykrzyczeć po prostu: „Panie, gdybyś tu był!...”. Mamy w głowach granice. Przyjmę tyle i tyle. Dopóki ta i ta granica zostanie nieprzekroczona, jest okej. Do tego momentu jeszcze da się coś zrobić, Bóg może jeszcze wejść i zadziałać. Ale dalej? Głębiej? Gorzej? Gdzieś w sercu mamy przekonanie, że jeśli zaraz coś się nie wydarzy, jeśli my coś przegapimy i czegoś nie zrobimy, to potem będzie już po prostu za późno na Niego. Jak często wydaje ci się, że On zabiera się do rzeczy nie pięć minut przed północą, ale w ogóle miesiąc po tym, jak deadline minął!

Łazarz, do którego przychodzi Jezus, nie jest już świeżakiem, że tak powiem. Oni zdążyli go pochować, on najwyraźniej zdążył się zaprzyjaźnić z robactwem i zapachem zgnilizny. Myślę, że część z was może należeć do tej kategorii. Może dotarłeś tu z totalnych odmętów internetów. Może nawet z takich stron, które są blokowane przez programy kontroli rodzicielskiej. Nie żaden Katolik Niedzielny. Nie żaden Wierzący-Niepraktykujący. Po prostu rozkładający się trup. Dziewczynka z telewizorka. Zombie, które samo nie wie, jak to jest, że jeszcze przy świetle dziennym funkcjonuje. Co Jezus robi z takimi? Jezus nad Łazarzem zapłakał. Wszyscy potwierdzili – jak On go kochał! Może zwlekał, ale kochał. Najbardziej wyświechtana prawda, no nie? Bóg cię kocha! Bóg, który kocha Zombiaków.

            Płacze i tyle? Żadną miarą! Na co komu takie łzy, co są łzami i tyle? Jezus każe odsunąć kamień. Wszyscy, co znali Łazarza, ostrzegają go. Za późno! On już cuchnie! Pod tym kamieniem totalnie nic nie ma, tylko smród. Pewnie jakby samego Łazarza zapytać, to by się z nimi zgodził. Tyle zachodu, jak już się przyzwyczaił! Tak to już jest z człowiekiem. To jest granica, dalej nie. Tak jest człowiekiem, ale nie z Bogiem. My się boimy horrorów. On się nie boi! Dla Niego diabeł to mniej niż pies, z całym szacunkiem dla psów. Jakby Mu taki jeden z drugim chciał się przyśnić, to by kazał kaganiec założyć i tyle. Zombiaku Kochany! Zapamiętaj, zapamiętaj dobrze! Myśli moje nie są waszymi, drogi moje nie są waszymi. Granice wasze nie są moimi. Podstawową granicą dla was jest grób. A co robi Jezus? Dla Ojców Kościoła to było jasne. Jezus wszedł do grobu Łazarza. Zamiast Łazarza. Do Twojego grobu, Zombiaku! Zamiast Ciebie, Kochany! Grób Jezusa, czym się różni od grobu Łazarza, od Twojego grobu? Kamień jest. Chusty są.

            A przecież prawdziwie NIE MA GO TU! Wszedł do Twego grobu zamiast Ciebie, ale Go w nim nie ma! Pytanie tylko, co to oznacza dla Ciebie? Wpuścisz Go tam w ogóle? Nie martw się sprzątaniem! On wie, że ta Twoja dziura to do remontu jest. Do rozbiórki! On, najlepszy Architekt świata, znajdzie Ci lepszą miejscówę.

            Tylko wyjdź i wpuść Go!



Panie mój!

Ty wiesz wszystko. Ty wiesz, jak bardzo wciągają mnie pewne historie – takie, które słudzy Twoi z pewnością umieściliby na Indeksie, gdyby wcześniej Kościół Twój nie zniósł w ogóle tradycji zakazywania książek. W jednej z takich historii – Ty, Panie, znasz ją dobrze, Ty znasz wszystkie historie ludzką ręką zapisane – umiera kot. Serce grzesznika nie ma przed Tobą tajemnic! Każdy, kto obraża Stwórcę grzechem morderstwa, zaczyna od mordowania naszych braci mniejszych, zwierząt. Zwykle kotów. Panie, gdzież moglibyśmy ukryć się przed Tobą? W książce, o której w tej właśnie chwili przypomniała sobie dusza sługi Twego, ma miejsce jeszcze większy grzech niż zabójstwo (choć i do zabójstw ostatecznie dochodzi). Bowiem grzechem cięższym niż grzech zabójstwa, obrzydliwością wymierzoną przeciwko Twej mądrości i miłości, jest grzech ożywiania tego, co martwe. Przestępstwo zostaje dokonane najpierw na martwym kocie, by ostatecznie doprowadzić do zbrodni na martwym dziecięciu.

Grzech ten nie figuruje w rachunkach sumienia, bo i figurować nie może. Czyż człowiek, słabe stworzenie Twoje, ma moc przywracania życiodajnego oddechu ciału opuszczonemu przez duszę? Nawet w historii, o której sługa twój ośmiela się mówić do Ciebie, ani kot, ani też dziecię nie zostaje przywrócone do życia, lecz jedynie ciała ich zostają oddane złemu do użytku. Obrzydliwości tej dokonuje ojciec, zrozpaczony i doprowadzony do szaleństwa. Nie powstrzymują go opowieści starszego pana sąsiada, nie powstrzymują ostrzeżenia ze strony duszy młodzieńca, którego śmierci był kiedyś świadkiem. Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. Czyż człowiek śmiertelny może być Panem Życia? Gdy chłopiec wraca, nie dziecię wraca, lecz szatan przeklęty, a złości pełny. Stworzenie mówiące, ale nigdy nic dobrego, a samo złe na ludzi, przebiegłe i śmierć niosące.

Jakże inne jest to wskrzeszenie, którego Ty dokonujesz, Panie mój! Ty, który wszystko stworzyłeś, gdy wskrzeszasz, to prawdziwie przywracasz życie umarłym. Zwracasz dusze tym ciałom, które znały od poczęcia, nie zaś duchom obcym, których nie znają. Miłość Twoja większa jest niż miłość ojca do syna. Prawdziwie potężniejsza jest niż śmierć! Ty jesteś prawdziwie Dawcą Życia! Człowiekowi, słabemu stworzeniu Twemu, czasem wydaje się, że potrafi Życie kontrolować. Nawet stwarzać! Jeśli bowiem potrafimy zmienić kod genetyczny bliźniaczych embrionów, tak że dzieci stają się odporne na HIV, któż przeciwko nam? Ty jednak, Panie, nie pozwalasz, byśmy trwali długo w naszej pysze.

 Opowieść ta, tak pełna obrzydliwości przeciwnych Słowu Twemu, oparta jest przecież na zdarzeniach prawdziwych. Ty wiesz, Panie, że jesteśmy prochem – Ty wiesz, że nie potrafimy ożywiać ciał, nawet poprzez zastąpienie duszy rozumnej czy zwierzęcej duchem obcym. Ale to przecież nie żywych trupów bał się autor tej opowieści, gdy bał się ją wydać! Nie diabłów ani nie indiańskich czarów się bał, gdy tak się bał, że rękopis znalazł się w czeluściach najgłębszej szuflady! Lękiem prawdziwym napawały go wspomnienia. Chaos niedawnej przeprowadzki okazał się niczym wobec rozpaczającej córki, która straciła kotka, i czymś jeszcze mniej, niż niczym, wobec synka pędzącego prosto pod koła. Panie, Tyś pełen łaski, pełen miłosierdzia! Ręce Króla Stephena, w przeciwieństwie do rąk Doktora Creeda, zdołały złapać dziecko. What if” is always the key question.

Gage Creed nigdy nie został pływakiem olimpijskim. Owen King również nim nie został. Pisze książki, razem z ojcem i starszym bratem. Dzięki Twojej łasce, Panie, jest już dorosłym mężczyzną, a na jego stronie internetowej nie ma nawet wzmianki o tym, że czterdzieści lat temu jego rodzice nie mogli spać przez jego zabawę w „uciekanie na drogę”. Żyje – ale w głowie jego ojca na długo pozostało to jedno pytanie. What if. Co jeśli? A gdyby? Prawdą jest, Panie, że człowiek, słabe stworzenie Twoje, jest stworzeniem cudownym. Potrafi z paru komórek na laboratoryjnej szalce stworzyć człowieka! A jednak Król Stephen ma rację. Dzieci umierają. Czasem i z ust niewierzących można usłyszeć prawdę – a w końcu, Panie, Król Stephen twierdzi, że wierzy w Ciebie! Twierdzi, że choć nie należy do Kościoła Twego, to jednak wierzy w Ciebie, a nawet czyta Twoje Słowo! Dzieci umierają. Może i czasem staramy się ukryć tę prawdę. Zdarza się na przykład, że człowiek zrozpaczony, wbrew wyraźnym zakazom Twoim, czyni coś, czego nie nakazałeś ani nie poleciłeś i co nie przyszło Ci nawet na myśl, Panie, Boże mój! Człowiek taki udaje, że dziecko nigdy nie zaistniało, i zabiera mu życie w łonie matki, tak by nigdy nie miało nawet grobu. A jednak człowiek taki przecież nie zapomina i zapomnieć nie potrafi. Chłopiec nie śpi, lecz nie żyje. I nic pan z tym nie zrobi, Doktorze Creed. Może i potrafisz pan przepisywać pigułki studentkom w poradni na kampusie, ale nie jesteś pan Bogiem, w którego zresztą pan nie wierzysz.

Ty, który znasz nasze myśli, wiesz dobrze, że Król Stephen nigdy nie pokochał tej historii. Twierdzi, że ta opowieść jest terrible, że według niej nic nie ma sensu, a on wcale w to nie wierzy. Panie, Ty obiecałeś Twemu Kościołowi, że dla tych, którzy uwierzą w Syna Twego, już nie będzie śmierci! Ty zwrócisz duszom ich ciała, lecz będą to ciała uwielbione. Ciała, których już nigdy żadna ciężarówka nie przejedzie. Taka jest obietnica dla tych, co wierzą w Ciebie, i dla ich potomstwa, i dla wszystkich niewierzących, i dla ich potomstwa – bowiem na końcu czasu nie będzie duszy, której ciało nie byłoby zwrócone! Jak jednak sprawić, by uwierzyli w to ci, którzy dzisiaj krzyczą do Ciebie: „to mój kot, znajdź sobie swojego!”? Jak to wytłumaczyć tym, którzy jak Doktor Creed śpiewają swoje szaleńcze hey ho, let’s go, potwierdzając wolę usunięcia płodu z trisomią albo dokonania samobójstwa wspomaganego?

Co jest w końcu lepsze – żywe czy martwe? Mój brat żył aż do śmierci, urodził się i ma grób. Ale dla moich rodziców to i tak było za dużo. Powiedz, Panie, czy gdyby zabrali go wcześniej, czy ta rodzina by przetrwała? Wybacz, Boże mój, jeśli sama taka sugestia wydaje się śmieszna Twej mądrości. Czy nie powinienem wiedzieć, że rodzina, którą potrafi zniszczyć pierwszy w jej historii pogrzeb, nie może przetrwać? Racz wybaczyć mi, gdy pytam – czy sługa Twój myśli poprawnie? Gdyby Doktor Creed wierzył w Ciebie, Panie – w Ojca, który przyzwolił na śmierć Syna, lecz nie dał, by On pozostał w grobie – cała ta tragedia nie mogłaby się tak potoczyć, nawet w książce. Po tym, jak wziął martwego kota, by za radą sąsiada zakopać go w lesie – a nie wiedział, do czego to doprowadzi – przeraziłby się, widząc skutki swego czynu. Zabiłby zwierzę, które ożywił, jeszcze przed powrotem żony i córki, po czym pochowałby je, tym razem po bezpiecznej stronie wiatrołomu. Powiedziałby córce, że kot uciekł – albo i nie, może to doświadczenie nauczyłoby go, że prawdziwe jest lepsze, i pokazałby jej grób. Gdyby był katolikiem, być może powiedziałby o wszystkim na spowiedzi – a może i nie, może uznałby, że nie ma grzechu tam, gdzie nie było świadomości. A gdyby zły mścił się i doprowadził do śmierci dzieci, z pewnością lęk o ich dusze i o to, czy Ty, Panie miłosierny i sprawiedliwy, zechciałbyś na końcu czasu ożywić i te ciała, którymi przez czas nawet krótki posługiwało się zło, z pewnością zakończyłby swą szaleńczą pieśń na „hey ho”. Nie zostałby nigdy złodziejem grobów ani ojcem zombiaków.



Ufam Tobie, boś Ty wierny

Wszechmocny i miłosierny

Dasz mi grzechów odpuszczenie

Łaskę i wieczne zbawienie!

sobota, 4 maja 2019

26. Reko. Część Pierwsza.

„Szanowny Panie Boże,

Brawo! Jesteś bardzo mocny. Nie zdążyłem jeszcze wysłać listu, a Ty już dajesz mi odpowiedź. Jak Ty to robisz?”

/Eric Emmanuel-Schmidt, „Oskar i Pani Róża”/



***



Masz powiadomienie.

                                                    Nowy film na kanale „Panda na Ambonie”.

Rekolekcje dla Podzielonych.

                                                    Pan Bóg to ma poczucie humoru, prawda?



Moi Drodzy! W Wielkim Poście Kościół zawsze czyta to czytanie o Przemienieniu na Górze Tabor. Jak ja kocham tę scenę! Katolik, jak to czyta, to od razu się koncentruje na tym, że tam Uczniowie z Piotrkiem to w ogóle zasnęli i Piotrek jak zawsze ma GENIALNĄ wypowiedź, jak to on. A w tej scenie to w ogóle nie o tych Uczniów chodzi.

Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na tych dwóch gości, którzy są wtedy przy Jezusie. Mojżesz i Eliasz. Czy wy w ogóle wiecie, co to byli za goście?! Czytałem u jednego z Ojców Kościoła, czemu właśnie tych dwóch, w sensie czemu oni przyszli wtedy do Jezusa. O czym oni rozmawiali? – o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie, to pewnie było już blisko Wielkiego Piątku. I u Ojców Kościoła jest genialna intuicja! Nie wiem, czy Wy kojarzycie, co to była za dwójka w ogóle. To byli starotestamentowi specjaliści od umierania, w sensie eksperci od dziwnej śmierci.

Bo patrzcie, taki Mojżesz – w końcu mój imiennik, nie? To był gościu, któremu zasadniczo nic w życiu nie wyszło – czterdzieści lat szedł z Ludem przez pustynię, Ziemia Obiecana, projekt życia w ogóle, a od Boga słyszy „Ty nie wejdziesz”. W sensie, pójdziesz na górę, obejrzysz Ziemię Obiecaną z tej góry, a potem umrzesz, na tej górze. Żydzi wierzą, że Mojżesz nie umarł – w Ziemi Świętej macie groby wszystkich patriarchów, jakich chcecie, a grobu Mojżesza nie ma. Żydzi wierzą, że Mojżesz nie umarł, tylko został wzięty do Nieba na tej górze. Ja wierzę w ogóle, że Bóg zabiera swoich ulubieńców od razu do Nieba – tak się nie może doczekać spotkania z nimi, że ich z duszą i ciałem zabiera. Wiele z tego, co uważamy za zaginięcia, to są faktycznie tragiczne sytuacje, ale ja wierzę, że część z tych spraw to jest właśnie wzięcie do Nieba.

Eliasz to był zasadniczo naczelny depresant biblijny. Niektórzy mówią, że Eliasz to pierwszy odnotowany przypadek choroby dwubiegunowej. No tak! Bo co tam się dzieje. Dzień wcześniej mega zwycięstwo, nie – jedno słowo, ogień z nieba, kapłani pogańscy i całe lewactwo to zaorane w ogóle. I co robi Eliasz? Chce się zabić. Anioł przychodzi, budzi kopniakiem, podaje mu jedzenie. I co robi Eliasz? Zjada i znowu się kładzie. Nie chce żyć. No naczelny depresant biblijny. I ten naczelny depresant to wiecie, kto to będzie? Największy z Proroków. Jeden z trzech ze Starego Testamentu, których Bóg tak się nie mógł doczekać, że ich z ciałem do Nieba zabrał. Henoch, Mojżesz i Depresant Naczelny.

Wiecie, co sobie myślę, jak wchodzę do kościoła? GDZIE JEST TRUMNA. Gdzie jest trumna? Bo wszyscy jak na pogrzebie. No nie jest tak? Jak wstajesz rano to myślisz: „Panie, twój ulubieniec wstał”? No na pewno tak myślisz. Ja, jak wstaję, to mam myśli samobójcze. No tak! Co do specjalistów od śmierci, to my mieliśmy w zakonie takiego specjalistę. Nie został z ciałem wzięty do Nieba, ale według nas wszystkich to on świętym jest. Pewnie część z was słyszała o bracie Eliaszu. Brat Eliasz, jak to święty, dożył prawie stu lat. My, jeszcze młodzi bracia, byliśmy przy jego śmierci. Do końca życia nie zapomnę słów brata Eliasza. Jak odchodził brat Eliasz?



Oblubieniec nadchodzi.

Wszystko przygotowane.

Idę tańczyć.



            Właśnie o to by chodziło w tym Wielkim Poście. Nawrócić się, to jest zmienić myślenie. My, katolicy, to się nawracamy tylko od grzechów, w sensie żeby tych tam złych rzeczy nie robić. A co to jest nawrócenie według Jezusa? Zmiana myślenia. Budzisz się: „Panie, twój ulubieniec wstał!”. „Panie, twoja ulubienica wstała!”. Umierasz. Wszyscy umrzemy. Nie, nie umierasz! „Idę tańczyć!”. Idę tańczyć, patrząc z góry na Ziemię Obiecaną. Idę tańczyć, gdy ognisty wóz zabiera mnie z ciałem do Nieba. Idę tańczyć, niosąc mój krzyż. Mój krzyż, nie kogoś innego. Mój krzyż, szyty na miarę. Tego uczyli Jezusa na górze Tabor specjaliści od umierania. Bo On jest Oblubieńcem, który miał nadejść, by nas wszystkich nauczyć tańczyć. Tańczyć na Górze Nebo, tańczyć na Górze Tabor, tańczyć na Golgocie. Tańczyć, bo Oblubieniec! I o to by chodziło w tym Wielkim Poście. Nawrócić się, zmienić myślenie, żeby pójść tańczyć!

            Bo to nie o to chodzi, czy uda ci się wejść do Ziemi Obiecanej. Ziemię Obiecaną może za ciebie zdobyć Jozue! Bo to nie o to chodzi, ile namiotów jako Uczeń postawisz. Tu wcale nie o Uczniów chodzi! Nie o tę Ziemię, nie o to Mleko i Miód, nie o te Piotrowe Namioty! W sensie, chodzi, ale nie w tym rzecz. Tylko że my ciągle chcemy mieć te swoje cele, to nasze idealne życie. Mleko, miód, cebula, czosnek, wino, mięso, ogień z nieba, namioty. I będziemy to mieć! Bóg jest wierny swoim obietnicom. Tyle, że to nie o te rzeczy chodzi. Tyle, że to nie o to nasze doskonałe życie chodzi. W sensie, chodzi, ale nie w tym rzecz! Bo my to doskonałe życie w końcu dostaniemy. Bóg jest wierny swoim obietnicom. Rzecz w tym, co my z tym zrobimy, jak dostaniemy? Jak Oblubieniec w końcu nam to wszystko da? Bo On chce nam to wszystko dać. Ale najpierw, człowieku, naucz się tańczyć. Inaczej, co będziesz robił w tej Ziemi Obiecanej?





Panie mój!

Siedzę sobie przed ekranem laptopa i myślę, jak różne jest to, o co mi chodzi w życiu, od tego, co Ty proponujesz. Jak pewnie wiesz, ja nie umiem tańczyć. Umiem sprzątać mieszkanie, pić kawę i planować swój dzień. Nie chcę manny na pustyni. Mi chodzi o Ziemię Obiecaną. Jeśli wiem, że jej nigdy nie zobaczę, po co mam wyruszać? To nie jest tak, że nigdy nie chciałem, nie próbowałem wyruszyć. Wyprowadziłeś mnie, Panie, z Egiptu. Synowie Egipcjan wszyscy zmarli, ale mnie, Panie mój, przeprowadzono przez Morze. Rodzice moi przeprowadzili mnie przez wody chrztu świętego. Nauczyli mnie pragnąć tej Ziemi, którąś Ty, Panie mój, obiecał.

Ale cóż z tego, Panie mój, że okazałeś potęgę swoją, skoro potem przyszły lata szemrania na pustyni? Cóż z tego, że przynieśli mi owoce tej Ziemi, skoro okazało się, że miasta ich warowne, a wzrost ich wysoki? Przejęty lękiem, uwierzyłem tym, którzy szemrali przeciwko Tobie, Panie mój. Wróciłem na pustynię. I choć od lat zsyłasz w piątek podwójną porcję manny (za przepiórki, Panie mój, grzecznie dziękuję – nie jadam mięsa), ja i tak, Panie mój, wychodzę w szabat, by szukać i zbierać. Choć od lat wyprowadzasz wodę ze skały i zsyłasz lęk na wojska obcych narodów, z mojej strony codziennie słychać szemranie. Bo mi nie o to chodzi, Panie mój, abyś Ty był moim Bogiem, a ja ludem, wybrańcem Twoim. Mi chodzi o Ziemię. Jeśli Ziemi tej mieć nie mogę, Panie mój, gdyż zbyt wielka jest moja słabość i zbyt wielki lęk mnie ogarnia na widok miast warownych i wojowników o wysokim wzroście, to ja już wolę, Panie mój, wracać do Egiptu. Wolałbym służyć bogom obcym, gdzie miałem pod dostatkiem czosnku i cebuli (za mięso, Panie mój, grzecznie dziękuję).

Ale cóż mam? Wyprowadzono mnie z Egiptu, zanim nauczyłem się odróżniać dobro od zła. Nauczono mnie pragnąć tej Ziemi, którąś Ty, Panie mój, obiecał. A wiem, że do Ziemi tej nigdy nie wejdę, gdyż szemrałem przeciwko Tobie, Panie mój. Lęk mnie ogarnął z powodu miast warownych i z powodu wojowników o wysokim wzroście. Znudził mi się ten pokarm mizerny, ta manna, którą Ty, Panie mój, zsyłasz przez sześć dni w tygodniu ludowi swemu, i znudziła mi się woda wyprowadzona ze skały. Tak dzisiaj siedzę na pustyni, skąd słychać tylko szemranie. Siedzę, Panie mój, a nie tańczę, gdyż ulubieniec twój jest człowiekiem o twardym karku. Jest naczelnym depresantem, Panie. Jest tym, który potrafi pokonać wrogów Twoich, zaorać kapłanów służących obcym bogom, po to tylko, aby później, Panie mój, zapragnąć snu i śmierci. Kopnięty przez anioła, wstanie, aby się posilić, ale zaraz później wróci do swego snu. I nie ma nawet ucznia, któremu mógłby przekazać płaszcz swój, zanim go wóz ognisty zabierze. Nie ma takiego, któremu mógłby przekazać misję – takiego, który by okazał posłuszeństwo Panu, Bogu swemu, tak by mógł przekroczyć Jordan i posiąść Ziemię, którąś Ty, Panie, obiecał.

            Ja nie śpiewam. Nie wiem, co będę robić w Niebie, ale ja nie śpiewam.

I nie tańczę.



Wierzę w Ciebie, Boże żywy

W Trójcy jedyny, prawdziwy

Wierzę w coś objawił, Boże

Twe słowo mylić nie może!

niedziela, 3 lutego 2019

25. Prawie


Dobrze powiedział!



Bo Jeden jest, a kochać Go całym sercem, całą duszą i ze wszystkich sił swoich więcej znaczy niż wszystkie przepisy prawa i ofiary.



            Nie wiem, jak Wy, ale ja czasem spotykam pewien specyficzny typ ludzi. Ludzi takich, jak ten Uczony w Piśmie. „O tak, czytałem gdzieś o tym”. „O, tak, słuchałem konferencji tego gościa, nawet ciekawe to miał. Oczywiście, nie żebym się z nim we wszystkim zgadzał”. „O, tak, słyszałem o tym. Na spotkaniu z X-em zadałem pytanie, jak się to ma do teorii Y oraz czy ma to może związek z Z-izmem. Nawet niegłupio odpowiedział, ale mnie to nie przekonuje – nie czuję tego”.

           

Jezus odpowiedział: „niedaleko jesteś od Królestwa”.

           

A niedaleko robi wielką różnicę.



- [T] No, i jak ci się podobało kazanie?

- [A] Masz na myśli to, że było o mnie?

- [T] Nie to miałam na myśli. Ale uderz w stół…

- [G] Co to znaczy, że to było o tobie?

- [A] Kazanie było o takich ludziach, którzy lubią sobie zbierać informacje, prowadzić dyskusje, zadawać śmieszne pytania – ale nie chcą tak naprawdę zaufać Jezusowi. Tak robili Uczeni w Piśmie.

- [G] No a ty, co?

- [A] No, a ja robię to samo. Zbieram informacje. Dyskutuję. Zadaję śmieszne pytania.

- [G] To ja zadaję śmieszne pytania!

- [A] Tak, ale ty ufasz Panu Jezusowi. Modlisz się. A ja się nie modlę.

- [G] Czemu się nie modlisz? To co robisz na całej Mszy, jak się nie modlisz?

- [A] Obserwuję ludzi.

- [G] Ja też obserwuję ludzi. I też się modlę. To czemu się nie modlisz?

- [T] Okej, to my już wsiadamy. Kochanie, weź plecak. Cześć, trzymaj się!

- [A] Cześć.



No cóż. Przynajmniej się do mnie odzywa.

To chyba dobrze.

Koniec lutego. Początek marca. Od heretykowego #roratechallenge minęły pełne dwa miesiące.



A on dalej trzymał w szufladzie niedopałki świec.



            Po wpadce na pierwszych Roratach postanowił zaopatrzyć się w całe pudełko świec. Swoich własnych, żeby nie musieć prosić o nie w zakrystii i nie zaciągać długów u swojej Przyjaciółki. Jedna starczyła średnio na trzy Eucharystie. Potem robiła się zbyt mała. Przynajmniej wedle heretykowych standardów. Niektórzy uczestnicy Rorat wykazywali większą niechęć do marnotrawstwa. W niektórych dłoniach pod koniec adwentowego tygodnia widywało się już sam tylko knot, otoczony skromną ilością zupełnie stopionego wosku. Pan Heretyk zauważył także, że większość Panien Roztropnych, mimo prowadzonej przez ojca Janusza akcji informacyjnej „Nie pal księży!”, nie gasiła świec na czas Komunii.

            Musicie wiedzieć, że Pan Heretyk był minimalistą i pedantem. Gdy tylko przyszła mu do głowy refleksja, że nie będzie używał jakiegoś przedmiotu przez najbliższe sześć miesięcy, od razu się go pozbywał. Wyjątek stanowiły przedmioty ”sezonowe”, takie jak rękawiczki i buty zimowe – zatrzymywał je, jeśli istniała duża szansa, że przydadzą się w sezonie następnym. Czegoś takiego jak „pamiątki” w ogóle nie uznawał. Mogłoby się wydawać, że dwa miesiące to dość dużo czasu, by pozbyć się kilku niedopalonych świec. Wszystko jednak wskazywało na to, że Pan Heretyk wcale nie chciał ich wyrzucać. Kolejny raz otworzył szufladę, usunął z niej kurz i grudki wosku, ułożył niedopałki w kolejności od najmniejszego do największego, po czym zamknął szufladę.



Vide, Domine, afflictionem populi Tui!

Et mitte quem missurus es!

Emitte Agnum, Dominatorem terrae

De petra deserti, ad montem filiae Sion….



            Co może zrobić człowiek XXI wieku, próbujący uciec przed potworami z szuflady? Oczywiście, obejrzeć filmik w necie. To prawda – ulubioną używką Pana Heretyka były książki. Nie możemy jednak zapominać, że żył w czasie rewolucji sieciowej. Poza tym, był dziennikarzem. Obowiązkiem mnicha jest odmawianie modlitwy brewiarzowej kilka razy w ciągu dnia. Obowiązkiem każdego dziennikarza jest codzienne przeglądanie materiałów filmowych.

            Słyszał, jak jego znajomi z Indeksu mówili coś o ojcu Mojżeszu. Z tego, co zrozumiał, ojciec Mojżesz był dominikaninem. Specjalizował się w kazaniach na bazie Starego Testamentu, ponadto promował modlitwę różańcową oraz post Daniela (rzecz o tyle interesująca, że sam zmagał się z tomistyczną wręcz otyłością). Gdy chodzi o politykę, określał się jako kosmopolita. Lubił włóczyć się po świecie za cudze pieniądze. Podobno jego konferencje dla studentów cieszyły się takim zainteresowaniem, że przeor musiał zakazać mu głoszenia kazań „na żywo”. Dzieciaki z kilkunastu uczelni i kilkudziesięciu szkół średnich, nie mówiąc o absolwentach i doktorantach, przychodziły na Msze ojca Mojżesza w takiej ilości, że konserwator zabytków, odpowiedzialny za przyklasztorną Bazylikę, zgłosił sytuację jako zagrożenie dla trzynastowiecznej budowli. Sprawa zakończyła się nakazem nagrywania kazań ojca Mojżesza poza świątynią, w jego celi, i utworzeniem kanału w sieci, tak by wierni studenci mogli ich słuchać bez opuszczania akademików i bez niszczenia średniowiecznej architektury.

Pan Heretyk nie wierzył w legendy. Wierzył natomiast w świadectwo materiałów filmowych. Tak, słyszał o programach komputerowych zdolnych do wygenerowania diabelsko realistycznej ludzkiej twarzy, nienależącej do żadnego istniejącego człowieka, na podstawie randomowych zdjęć z internetowych profili realnych osób. Wiedział jednak, że gdy chodzi o czyjeś zdolności w dziedzinie przyciągania słuchaczy, nie było lepszego sprawdzianu niż test sieci. Albo jesteś w stanie wydobyć się z głębin internetu na stronę główną i do polecanych, albo trudno.

Ojciec Mojżesz, jak się okazało, miał na swoim kanale kilka serii tematycznych oraz vloga, prowadzonego mniej więcej od roku. Gdy chodzi o liczbę odtworzeń i subskrypcji, nie mógł rywalizować z kanałami modowymi czy gamingowymi, jednak w kategorii coaching i duchowość wypadał faktycznie całkiem nieźle. Jego najnowszą propozycję stanowiły rekolekcje na trwający właśnie Wielki Post, to jest filmiki z rozważaniami trzy razy w tygodniu oraz seria specjalna, łącząca stacje Drogi Krzyżowej z Hymnem o Miłości. Z filmiku wprowadzającego w nowy okres liturgiczny Pan Heretyk dowiedział się, że ojciec Mojżesz nie był szczególnym fanem Gorzkich Żali – prawdę mówiąc, przyznawał otwarcie, że unika tego nabożeństwa od lat, a nawet postawił sobie za punkt honoru nie odprawiać go już nigdy więcej.

Pomyślicie – kogo to w sumie obchodzi, że jakiś ksiądz czy inny zakonnik nie lubi tam czegoś w swojej pracy? Kogo to obchodzi, czy jakiś gościu chodzi czy nie chodzi na jakieś tam nabożeństwo? Jego powołanie, jego sprawa. Po co informować o tym pół internetu? Już filmiki z kotkami mają więcej sensu. Albo z pandami.

            W odmętach internetu pływają różne stwory. Swego czasu głośno było o Slendermanie – stworzonej na potrzeby konkursu, uwspółcześnionej wersji Króla Olch, przymuszającej dwunastoletnie dziewczynki do rzucania się z nożem na inne dwunastoletnie dziewczynki. Rządy po nim przejął Niebieski Wieloryb, potwór rodem z Rosji. Co bardziej racjonalni żeglarze twierdzą, że pięćdziesięciodniowa bestia nie jest i nigdy nie była niczym więcej jak chorą legendą. Nikt nigdy nie namawiał dzieciaków do wycinania sobie na skórze potworów morskich, oglądania filmików o czwartej dwadzieścia rano czy do skakania z wysokich budynków – a to, że dziennikarze, nauczyciele, rodzice i policjanci na całym świecie nasłuchali się jakichś szantów i zaczęli je sobie powtarzać po kilku głębszych, to już inna historia.

            Legenda głosi, że któregoś dnia na pełne morze wypłynęły istoty gotowe walczyć z Niebieskim Wielorybem. Jedną z takich istot ma być Różowa Panda. W odróżnieniu od Wielkiej Pandy, Różowa Panda narodziła się nie w Azji, a w Europie. Odwiedza porty na całym świecie w poszukiwaniu niestabilnych emocjonalnie marynarzy, by ostrzec ich przed rosyjską bestią.

            Pan Heretyk nie wierzył w Niebieskie Wieloryby. Po prostu wiedział, że istnieją. Wiedział, że istoty te są znacznie starsze niż internety, a prawdopodobnie i starsze niż sama Rosja. W XXI wieku już mało kto pamiętał, jakie żniwa zebrały w przeszłości, chociażby trzysta lat wcześniej wśród czytelników Goethego. Powieści epistolarne nie stanowią już zagrożenia dla nastolatków. Dzisiejsza młodzież tworzy w innych gatunkach – w postach, w snapach, w tweetach. Co do Różowych Pand, również nie negował ich istnienia. Nie wierzył natomiast w ich supermoce. Żeby Różowa Panda mogła zadziałać, musiałaby zacząć mówić w Niebieskim języku. Jest to język po pierwsze poważny. Melancholijny, ale intensywny. To język, w którym nie ma miejsca na realne zdarzenia – herbatę z cytryną o siódmej trzydzieści rano, wyniesienie śmieci, wolontariat w świetlicy, rozmowę z sąsiadką. Jest to świat czarów i magii. Wbrew pozorom, jest on pełen barw – czerni, szarości, brązów, zieleni, granatów, fioletów, nawet czerwieni i złota. Jednak świat ten nie odtwarza koloru różowego. Istoty koloru różowego są w tym świecie równie widzialne i słyszalne, jak czyste duchy dla ludzkiej gałki ocznej i dla ludzkich uszu. Żeby Panda stała się czymś realnym dla dusz, które pragnie złapać, musiałaby pomalować się na niebiesko.



Ojciec Mojżesz nie lubi Gorzkich Żali?

Świetnie.

            Czas na kolejny challenge.

niedziela, 4 listopada 2018

24. Wiadomo


A – Augustyn

J – Świadek Jehowy

D – Dawid

S - Samson



***



Każdy lubi przebywać wśród swoich.

           

            Filozofowie dialogu mogą sobie opowiadać, jak ważne dla odkrycia tożsamości Ja jest spotkanie z Radykalnie Innym Ty. Człowiek, który takie Radykalnie Inne Ty spotyka, zwykle czuje się po prostu Nie-Na-Miejscu. Poczucie Bycia-Nie-Na-Miejscu rzadko kiedy ma jakiś pozytywny wpływ na Ja – chyba, że za „pozytywny wpływ” uznamy wzrost wiedzy na temat tego, kogo i czego należy unikać. Spotkanie z Radykalnie Innym Ty ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy zaczyna się od spotkania z tym, co w Radykalnie Innym Ty jest Podobne do mojego Ja. Jeśli zaczynamy od Tego-Co-Różne, dotarcie do Tego-Co-Podobne może okazać się praktycznie niemożliwe. Dialog jest ważny – ale jak mamy dialogować z kimś, kto nie posługuje się żadnym ze znanych nam języków?

            Od połowy grudnia do połowy lutego w życiu Pana Heretyka prawie nic się nie zmieniło. Jak wiadomo, „prawie” robi wielką różnicę. Grudzień minął Panu Heretykowi w atmosferze pieśni adwentowych i zapalanych przed świtem świeczek. Jak już wspominałem, Pan Heretyk był człowiekiem honorowym i upartym. Nie pominął ani jednego dnia Rorat, chociaż jego Przyjaciółka w międzyczasie już zupełnie przestała się do niego odzywać. Wigilię Bożego Narodzenia spędził w Grobowcu, u Mamy. Mama Pana Heretyka wyjaśniła Panu Heretykowi, że od kilku lat organizuje w Grobowcu Wigilię dla swoich sześciu koleżanek, poznanych na terapii i w kółku kościelnym – w większości byłych żon alkoholików. Tradycji miało stać się zadość również i tego roku. Ponieważ w towarzystwie brakowało osób przed pięćdziesiątym rokiem życia i posiadających chromosom Y, Pan Heretyk z konieczności pełnił rolę rodzynka w makowcu.

Było mi po prostu głupio, gdy musiałem słuchać, jaki to ze mnie wspaniały, mądry, sympatyczny, zabawny, elokwentny, wybitny, wrażliwy, kulturalny młody człowiek. Mama, jak to mama, wmówiła całej wsi, że jej syn to geniusz w czystej postaci. Taki geniusz, oczywiście, nie może się marnować, gnijąc na wsi – środowiskiem właściwym dla rozwoju kogoś takiego jest Wielkie Miasto, gdzie żyją Ludzie na Poziomie. Wszystkie panie były zafascynowane możliwością spotkania prawdziwego dżentelmana – takiego po dwóch kierunkach studiów, czytającego książki w językach obcych, „śmigającego na telefonie”, w dodatku wegetarianina! Przez te osiem lat zdążyły zapomnieć o chudym, pryszczatym nastolatku, który mówił im „dzień dobry” przed kościołem. Zmusiły mnie, żebym – jako jedyny mężczyzna w towarzystwie - przeczytał fragment Ewangelii przed wieczerzą. Nie przeszkadzało im nawet to, że dżentelman z miasta pracuje dla magazynu o profilu lewicowym – w końcu, to chyba oczywiste, że młody intelektualista z miasta będzie pracował dla magazynu o profilu lewicowym. Gdy panie dowiedziały się, że rzadko piję alkohol i że podpisałem najnowszy projekt antyaborcyjny, raczyły wpaść w tak głęboki zachwyt nad zaletami mego charakteru, że już nic nie mogło ich z tego stanu wyprowadzić – ani moje przerwy na papierosa, ani moja przemowa na temat „Czy antykoncepcja jest takim samym złem, co aborcja, i dlaczego z pewnością nie”, ani nawet moje nieśmiałe prośby o zwolnienie mojej skromnej osoby z uczestnictwa w Pasterce.



Impreza skończyła się tym, że nie tylko poszedłem na Pasterkę, ale nawet zacząłem wątpić w godziwość stosowania takich zdobyczy cywilizacyjnych jak prezerwatywy.



- [A] A więc mówią Państwo, że znają przepis na szczęście rodzinne?

- [J] Jehowa przekazał nam wszystko, czego potrzebujemy. Zachęcamy do czytania „Strażnicy” – aktualny numer poświęcony jest właśnie rodzinie. Można też poprosić o całkowicie darmowe studium biblijne - ktoś ze Świadków przyjdzie do pana do domu!

- [A] Cudownie! Mnie jednak interesuje ta sprawa rodziny. Słyszałem, że jeśli ktoś u was, u Świadków, nieopatrznie przyjmie chrzest, na przykład w wieku jedenastu czy trzynastu lat, to jeśli kiedyś potem, na przykład w wieku dziewiętnastu lat, odejdzie od Jehowy, wtedy rodzina i wszyscy znajomi zrywają z tą osobą kontakt. Czy na tym właśnie polega szczęście?

- [J] Szczęście to służba Jehowie. Oczywiście, jeśli dziecko jest niepełnoletnie, nikt nie wyrzuci go z domu. Dla każdego Świadka chrzest jest czymś bardzo ważnym. Nie chrzcimy niemowląt, a jedynie osoby, które świadomie dokonały wyboru, że chcą służyć Jehowie. Każdy Świadek wie, co to oznacza. U Świadków nikt nie przyjmuje chrztu „nieopatrznie”.

- [A] Słyszałem o przypadku dziewczyny, która odeszła od Świadków u progu pełnoletności. Ojciec zawiózł ją do miasta na drugim końcu kraju, gdzie miała już wynajęte wcześniej mieszkanie, i na tym swoją karierę rodzicielską zakończył. Dziewczyna utrzymuje jeszcze kontakt z dziadkami, którzy Świadkami nie są. Nie wydaje się pani, że to trochę słabe – ze środowiska zamkniętego jak oddział psychiatryczny trafić nagle do obcego miasta, gdzie nikogo się nie zna? Wybaczy pani, ale na szczęście to mi nie wygląda. Już prędzej na Armagedon.

- [J] Ci, którzy odchodzą od Jehowy, powinni znać tego konsekwencje. Wielu byłych Świadków wraca po tym, jak zostali wykluczeni. Mówią potem, że było to coś, czego wtedy potrzebowali, by przemyśleć swoje życie. Oni wiedzą, że Świat niczego dobrego nie oferuje, że się pogubili. Nie jest też tak, że wykluczeni są pozostawieni sami sobie. Mamy specjalne publikacje dla byłych Świadków – na temat tego, jak ważny jest powrót do Jehowy. Często też byli Świadkowie, widząc na ulicy wózki z publikacjami, podchodzą do nas. Pytają o najnowszy numer „Strażnicy” – nawet po odejściu starają się być na bieżąco. Możemy rozmawiać na temat powrotu do Jehowy, możemy kontaktować się w sprawach zawodowych – jeśli z osobą wykluczoną łączy nas miejsce pracy. Jeśli od Jehowy odchodzi współmałżonek lub niepełnoletnie dziecko, wtedy zmuszeni jesteśmy mieszkać pod jednym dachem – prawo Jehowy zabrania rozbijania małżeństwa. Wykluczenie jest jednak zasadą biblijną i jak najbardziej jest stosowane. Nie powinniśmy utrzymywać relacji z tymi, którzy zdradzili Jehowę i wybrali Świat. To jest też zagrożenie dla nas. Takie osoby mogą mieć na nas wpływ. Skoro wiem, że ta i ta osoba nie żyje według zasad, to czemu miałabym chcieć kontaktować się z taką osobą? Czy nie lepiej porozmawiać z kimś, kto mnie umocni na dobrej drodze? W Biblii jest napisane, żeby z takimi, którzy odeszli od Jehowy, nawet nie siadać do wspólnego stołu – mogę podać fragment…

- [A] Wydaje mi się, że wiem, o który fragment chodzi, dziękuję… A czy nie pomyślała pani, że takiej osobie wykluczonej będzie po prostu przykro?

- [J] Przykro?... No tak, ale czy i mnie nie jest przykro, że ta osoba nie żyje według zasad? Kiedyś byłam katoliczką. W katolickim kościele podczas Mszy siedzą obok siebie zupełnie obcy ludzie. Skąd mam wiedzieć w takiej sytuacji, kim jest ten, komu podaję rękę? Czy ta osoba żyje takimi samymi zasadami, co i ja, czy też może jest to ktoś, kto sobie z tych zasad żartuje? U Świadków jest inaczej – dobrze wiem, że wszyscy służymy Jehowie, że wszyscy postępujemy według tego, co głosi Biblia.

- [A] Przynajmniej wiadomo, kto.

- [J] Dokładnie tak! Nie tak, jak u katolików. Jest pan zainteresowany studiowaniem Biblii?...



hymmm.

What Would Levi Do?

Well, he would not clap…



Pan Heretyk lubił włóczyć się po mieście. Najlepiej z kubkiem kawy. Potrafił godzinami łazić i udawać, że jest bardzo zajęty. Mógł obserwować ludzi. Mógł się czuć bezpiecznie. Nawet, jeśli ktoś będzie coś od niego chciał, nie straci kontroli nad sytuacją. Przecież nikt z tych ludzi go nie zna. Może powiedzieć wszystko. Może być każdym. Nie musi się angażować. Po co miałby się angażować? Nie widać, że trzyma w ręce kubek z kawą – że jest zajęty?

Na ulicach stoją dziś nie tylko pikietujący obrońcy życia i zwolennicy wyboru. Ze swoimi stojakami, zawierającymi publikacje przyjazne Jehowie, stoją także Świadkowie. Chwilami Pan Heretyk zastanawiał się, po co im to wszystko. Społeczeństwo ma przecież świadomość, kto stoi za tymi stojakami - mianowicie sprytni i wygadani maniacy biblijni. Maniacy, którzy potrafią tak obracać Biblią, że w końcu wychodzi im coś zupełnie różnego od kazań księdza proboszcza czy opowieści zasłyszanych na katechezie. Większość społeczeństwa omijała te stojaki szerokim łukiem. Większość społeczeństwa nie lubi dyskutować i nie jest zainteresowana Biblią – a już na pewno nie na tyle, żeby to czytać.

Chwilami Pan Heretyk szczerze tym ludziom współczuł, chociaż oni zwykle wyglądali na całkiem zadowolonych brakiem zainteresowania ze strony reszty Świata. Po co komu Świat, skoro można stać sobie na ulicy z czymś do picia i prowadzić wielogodzinne rozmowy w obrębie swojej małej, stojakowej zmiany?

Po Wigilii w Grobowcu i Pasterce zrobił sobie przerwę od Kościoła. Przez prawie trzy miesiące nie kontaktował się z nikim z Indeksu. Co do relacji Pana Heretyka z jego Mamą, faktycznie nastąpiła duża zmiana. Przez te kilka tygodni był u niej praktycznie w każdy weekend. Poza tym, wrócił do swojego dawnego, samotniczego trybu życia – i musiał przyznać, że było mu z tym całkiem dobrze.



Okres zwykły ma jednak to do siebie, że w końcu się kończy.



- [D] Hej! Dawno cię nie było.

- [A] Kto powiedział, że jestem?

- [S] Negowanie własnego istnienia – to jakaś nowa moda wśród heretyków?

- [A] W tym miejscu, na tej ulicy, byłem już dzisiaj rano, czyli całkiem niedawno. Ten sklep mijałem wczoraj co najmniej trzy razy. Koledze chodziło jednak o coś innego – mianowicie o to, że dawno nie odwiedzałem Indeksu ani tej Bazyliki. Ucieszył się na mój widok, a więc uznał, że moja obecność w tym miejscu, w tym czasie oznacza odwiedziny w waszym kościele. Ale przecież spotkaliśmy się przypadkiem. Kolega nie może wiedzieć, czy planowałem dzisiaj jakieś odwiedziny, czy też może mam zupełnie inne plany.

- [D] Dobra, dobra. Mamy pięć minut do Eucharystii. Masz już swoje postanowienia na Wielki Post? Fajnie jest mieć jakieś postanowienia już podczas posypywania głów popiołem. Wiesz, to jest wtedy takie rozesłanie, takie potwierdzenie. Błogosławieństwo.

- [S] Ale jak nic nie masz, to bez stresu. Do Triduum jeszcze mnóstwo czasu. Każdy zdąży coś tam ze sobą zrobić.

- [A] To, że mamy dzisiaj środę, a nie wtorek czy sobotę, jeszcze nie oznacza, że trzeba coś ze sobą robić. Kto powiedział, że ja chcę coś ze sobą zrobić?
- [D] Dobra, dobra.

środa, 31 października 2018

Epilog

- To gdzie teraz?

Pytanie padło ze strony pryszczatego kościotrupa, który jak zwykle rozwalił się ze swoim plecakiem na tylnym siedzeniu w samochodzie Pana Heretyka. Kościotrup nazywał się Tymoteusz Paweł Szejna. Miał piętnaście lat. Nosił kucyk i okulary. Poza tym był idealną kopią Pana Heretyka. Nawet był mańkutem, jak Pan Heretyk.

            Pozostałe dzieci Pana Heretyka były praworęczne. Najstarsza córka Pana Heretyka, Gracja Maria, została jego córką, gdy miała dziewięć lat. Teraz miała już 23 lata. Studiowała teologię i historię sztuki. Niedawno dowiedziała się, że jest w swojej pierwszej ciąży. Prawdę mówiąc, cała rodzina już od dwóch lat czekała na to dziecko, od kiedy Gracja wyszła za mąż.

            Augustyn Grzegorz Płatkowski – Pan Heretyk - ożenił się z mamą Gracji, Faustyną Karoliną Adamczyk, gdy oboje mieli po 26 lat. Zamieszkali w Grobowcu, oczywiście razem z mamą Pana Heretyka. Po roku małżeństwa urodził im się pierwszy syn, Dominik Tomasz. Dominik był dziesięć lat młodszy od Gracji i dwa lata młodszy od Tymka. Prawie w niczym nie przypominał ojca. Nie był ani aż tak wysoki, ani aż tak chudy. Nie miał aż tak jasnych włosów ani aż tak fatalnej cery. Był silny, sprytny i ponad wiek samodzielny. Fascynował się motorami, nie książkami. Radził sobie doskonale w każdym sporcie i naprawdę potrafił się bić. Uwielbiał się popisywać i raczej słabo radził sobie z porażkami. W grupie zawsze musiał być liderem. Gdy czuł się niedoceniony, potrafił być zawistny i bezczelny. Nigdy jednak nie uciekał przed odpowiedzialnością, ale przewidywał konsekwencje swoich działań. Zwykle rozwiązywał problemy po cichu, jeszcze zanim sytuacja zdążyła wymknąć się spod kontroli. Podobnie wyciągał z kłopotów młodsze rodzeństwo i tych, których uważał za sojuszników. Pan Heretyk był z niego strasznie dumny.

            Rok po Dominiku urodziła się Monisia – czyli Helena Monika. U Monisi jeszcze przed narodzinami stwierdzono ciężką wadę genetyczną. Zmarła w trzecim dniu po porodzie. Były to naprawdę niezwykłe trzy dni – straszne, ale i niezwykłe. Zaraz po nich w naszym małżeństwie pojawił się pierwszy, poważny kryzys. Nie potrafiliśmy rozmawiać. Nie potrafiliśmy się dotykać. Prawdę mówiąc, nie potrafiliśmy na siebie patrzeć. Ale jednak jestem człowiekiem konsekwentnym. Postanowiłem, że nie popełnię błędu mojego ojca. Nie zostawię żony i dzieci tylko z tego powodu, że Pan Bóg nie stwarza samych potężnych dębów i baobabów. Czasem lubi powołać do istnienia kwiat jednej nocy. Monisia była naszym rzadkim, delikatnym kwiatem. Ostatecznie jej pojawienie się w naszym życiu było dla nas darem – nie zniszczyło nas, lecz umocniło.

            Tina była wspaniałą żoną i matką. Wiedziałem jednak, że nie mogę pozwolić, żeby zamknęła się w domu w towarzystwie garnków, zabawek i kotów (według różnych źródeł, Janina i Faustyna Płatkowskie miały pod swoją opieką od czterech do siedmiu zwierzaków – mieszkańców szopy porzuconej kiedyś przez kogoś w pobliskim lasku). Była przecież magistrem psychologii, nie wspominając o kursach doszkalających. Znalazła zatrudnienie w poradni rodzinnej, gdzie zajmowała się terapią rodzin po stracie dziecka (w tym po aborcji) oraz w domu samotnej matki, gdzie pracowała z nastolatkami w ciąży. Oczywiście, przy wielodzietnej rodzinie wymagało to doskonałego zorganizowania czasu nas obojga, nie mówiąc o zaangażowaniu dziadków (to jest mojej mamy i rodziców Alana). Ja oczywiście też musiałem pracować – w redakcji i na uczelni. Ale wszystko da się zrobić. W dni, kiedy Tina prowadziła poranne grupy terapeutyczne, dzieciaki zostawały pod moją opieką. Dopiero po obiedzie wolno mi było iść po książki do biblioteki. Czasem Tina miała popołudniowe dyżury w poradni – w takim układzie zaczynałem dzień od zajęć ze studentami, a wieczorem znowu byłem tatą. Oczywiście, praca w weekendy i święta którejkolwiek ze stron była surowo zakazana.

Gdy Pan Heretyk i jego Przyjaciółka skończyli trzydzieści jeden lat, urodziły im się dwie dziewczynki. Anastazja Łucja i Agnieszka Cecylia były sześć lat młodsze od Tymka i cztery lata młodsze od Dominika. Nie miały jeszcze nastu lat, a już było wiadomo, że wyrosną z nich modelki. Pan Heretyk poważnie rozważał posłanie ich do jakiegoś renomowanego klasztoru. Na razie jego dziewięcioletnie księżniczki były w domu rodzinnym i rozwijały swoje pasje – Aga trenowała taniec współczesny i gimnastykę artystyczną, a Nastka jazdę konną.

Choć wyglądały identycznie, miały zupełnie różne charaktery. Agnieszka była cichą, delikatną dziewczynką. Wyrażała siebie poprzez ruch i muzykę. Wyróżniała się także gorliwością w modlitwie – pod tym względem dorównywała Gracji. Nastka z kolei była buntowniczką. Feministyczny ideał – silna i niezależna, wiecznie w stanie wojny ze starszym bratem. Przywództwo Dominika było generalnie niezachwiane. Tymoteusz był starszy, ale zdecydowanie lepiej czuł się w roli doradcy wielkiego wodza niż lidera. Agusia i najmłodszy ze wszystkich Franek nigdy nie kwestionowali decyzji i metod działania Dominika – podobało im się, że mają tak ogarniętego i odważnego brata – mistrza łobuzowania i opiekuna słabszych jednocześnie. Gracja natomiast, z racji wieku, była zupełnie ponad tym wszystkim. Za ruch oporu przeciwko tyranowi odpowiadała więc Nastka – osobowość równie silna i równie mocno oddziałująca na najmłodszą dwójkę, to jest Agę i Franka.

            Franciszek Benedykt był beniaminkiem całej rodziny. Najmłodszy syn Pana Heretyka i jego Przyjaciółki przyszedł na świat dość późno – jego rodzice mieli już oboje po trzydzieści dwa lata. Franek urodził się jako wcześniak. Badanie przesiewowe słuchu stwierdziło, że maluch praktycznie nic nie słyszy. Z czasem okazało się, że Franek jest niezwykły z jeszcze kilku innych powodów. Wada wzroku, alergie skórne, astma, silna nietolerancja glutenu. Ustalmy jedną rzecz. Franek nie jest osobą niepełnosprawną ani nic takiego. Po pierwsze, uwielbia swoje implanty – uważa, że technologia w jego głowie nadaje mu status cyborga, niezwyciężonego post-człowieka rodem z filmów science-fiction. Jest przekonany, że w przyszłości dostanie się do specjalnej jednostki antyterrorystycznej i stanie na czele wielkiej krucjaty przeciwko muzułmanom.

Na razie chodzi do klasy integracyjnej. Franek jest dwujęzyczny – posługuje się zarówno językiem mówionym, jak i miganym. W ciągu dwóch czy trzech lat od jego narodzin cała nasza rodzina stała się dwujęzyczna razem z nim. Rodzeństwo Franka często miga między sobą  - także w sytuacjach, gdy brata z nimi nie ma. Prawdę mówiąc, my z Tiną też się na tym łapiemy. Nawet Tymek nauczył się tego języka, chociaż nie mieszka z nami. Franek strasznie chce być dorosły, jak bracia. Włóczy się z nimi wszędzie i próbuje dorównać w szaleństwach. Z drugiej strony, gdy tylko obowiązki ciążące na dużych chłopcach zaczynają go przytłaczać, zaraz przyjmuje rolę małego, chorego syneczka mamusi.

Tuż przed przyjściem na świat swojego najmłodszego syna Pan Heretyk dowiedział się o istnieniu tego najstarszego. Tymon był synem Natalii – dziewczyny, z którą Pan Heretyk mieszkał bez ślubu przez całe dwa lata, w czasie studiów. Odeszła od niego, nie mając pojęcia, że zabiera ze sobą dziecko. Gdy dowiedziała się o Tymku, zdecydowała, że taki gnój jak Augustyn Grzegorz Płatkowski nie nadaje się na ojca. Poza tym, mógłby pomyśleć, że to tylko jakaś żałosna próba złapania męża metodą „na ciążę”. Postanowiła, że wychowa syna sama, z pomocą siostry. Po dwóch latach plan uległ nieznacznej zmianie, kiedy to piękną, samotną kobietą i jej uroczym synkiem zainteresował się pewien młody, przystojny, całkiem dobrze zarabiający prawnik.

            Pan Heretyk dowiedział się o istnieniu swego najstarszego syna zupełnie przez przypadek. Robił zakupy w galerii handlowej, gdy nagle zobaczył swoją byłą, a obok niej sześcioletnią wersję siebie samego. Idealna kopia – pomijając okulary i zdecydowanie za długie włosy. Krótka wymiana zdań wystarczyła za wszelkie testy na ojcostwo (chociaż, oczywiście, testy i tak zostały potem wykonane). Natalia nie była zachwycona faktem, że największa porażka jej życia po raz kolejny stanęła jej na drodze. Pan Heretyk zastanawiał się nawet, czy faktycznie nie byłoby lepiej trzymać się od Tymka z daleka. Przez długi czas chodził z przekonaniem, że zniszczył życie własnego syna przez sam fakt spłodzenia go w stanie konfliktu z jego matką, poza kontekstem małżeństwa.

            Tymek, jak się okazało, był podobny do ojca we wszystkim, oprócz jednego – osobowości. Pan Heretyk z natury był wyszczekanym, a jednocześnie zamkniętym, unikającym jakiejkolwiek formy zaangażowania cynikiem. Tymek był oryginałem, któremu wrodzona pasja i życzliwość do wszystkiego, co żyje, przeszkadzała w karierze outsidera. Wydawało się, że naturalny stan jego ducha to szczęście i wdzięczność za samą możliwość oddychania. Nie było chyba takiego nieszczęścia, które mogłoby wzbudzić w nim chociażby ulotne wrażenie bycia pokrzywdzonym przez los. Naznaczonym. Przeklętym. Zmazanym.

            Tym bardziej dziwi fakt, że z taką łatwością przyjął wiarę katolicką – zakładającą przecież dogmat o grzechu pierworodnym. O pierwotnej zmazie. Wszystko wskazywało jednak na to, że Tymek przyjął naukę Kościoła całym sercem, bez wyjątków. Chłopiec już jako kilkulatek fascynował się różnymi kulturami. Godzinami oglądał programy podróżnicze i rysował egzotyczne zwierzęta. Być może dlatego jego ciągłe pytania o Jezusa, o Biblię, o świętych i o zwyczaje katolickie z początku nie wzbudziły moich podejrzeń. Tymon Szejna był wychowywany przez matkę, Natalię Szejnę – umiarkowaną fankę jogi, oraz przez adopcyjnego ojca, Roberta Szejnę, gorliwego wyznawcę ateizmu (poza tym – bardzo uczciwego i porządnego człowieka). Gdy w wieku trzynastu lat wyznał, że jest katolikiem, był to szok dla nas wszystkich. Po dłuższej dyskusji wszyscy doszliśmy do wniosku, że należy pozwolić chłopakowi rozpocząć przygotowania do chrztu. Zgodził się z tym nawet Robert, który wierzył, że wolność światopoglądowa to podstawa Świętej Demokracji, Matki Racjonalizmu. Tak właśnie trzynastoletni Tymon został katechumenem, by po dwóch latach, w Wigilię Paschalną, stać się Tymoteuszem Pawłem.



***

           

- [A] Teraz do domu. Skończyłeś już Kosiarzy Shustermana?

- [TP] Wczoraj wieczorem.

- [A] No i jak?

- [TP] Masakra! Świat rządzony przez morderców, okej. Tylko po co dzielić tych gości na „fajnych” i „niefajnych”? Morderca to morderca.

- [A] Wiesz, to jak z legalizacją aborcji i eutanazji. Jeśli lekarze nie będą zabijać, to kto będzie to robił? Albo jakiś rzeźnik z półświatka, albo natura – nie wiadomo, co gorsze. Z trojga złego, lekarz wybierze najbardziej ludzkie rozwiązanie.

- [TP] Odbieranie życia randomowym „podmiotom” nie jest ani trochę ludzkie. Zwłaszcza, że każdy kosiarz zaczyna karierę od zabicia członka rodziny.

- [A] To tylko test. Na niby. Członek rodziny w jednym momencie trafia do centrum ożywiania. Cieszy się immunitetem przez cały okres życia kosiarza, który zdał na nim swój egzamin – to jest do momentu, gdy tenże kosiarz postanowi zrezygnować z roboty i popełni samobójstwo.

- [TP] Jasne, na niby.

- [A] Rozumiem, że raczej nie widziałbyś się w roli kosiarza?

- [TP] Raczej nie.

- [A] I gdyby kosiarz przyszedł i zaproponował ci praktyki, odmówiłbyś?

- [TP] Wolałbym już iść na podzielenie jako dziesięcina.

- [A] Czyli świat Podzielonych bardziej ci odpowiada?

- [TP] Tam przynajmniej ktokolwiek się buntował. Walczył z systemem.

- [A] A gdyby odmowa oznaczała natychmiastowe zebranie ciebie i całej rodziny?

- [TP] Każdy musi umrzeć, ale nie każdy musi zabijać.

- [A] To ma sens. Więc, co byś zrobił w świecie kosiarzy? Zostałbyś tonistą?

- [TP] Toniści sprzeciwiali się ideologii nienaturalnej śmierci – to się liczy. Ale te ich pseudo-zakony to też jakaś porażka. Żyją tak, jakby wcale nie wierzyli w żaden odwieczny Rezonans. Jakby chodziło im tylko o światopogląd, nie o wiarę.

- [A] To kim byś był?

- [TP] Misjonarzem!

- [A] Misjonarzem.

- [TP] Dokładnie. Z jednego miasta do drugiego i z jednego kontynentu na drugi, aż nie zginę albo nie przekonam ludzkości na nowo do Chrystusa! Dopiero powrót do prawdy, do chrześcijaństwa zdołałby pokonać Kosodom, Kult Tonu i tę parodię boskości, tego całego „Pana Interneta”.

- [A] Masz na myśli Thunderheada, najwyższą formę sztucznej inteligencji.

- [TP] Gdyby Thunderhead miał cokolwiek wspólnego z inteligencją, zauważyłby przynajmniej, że w jego dystopii jest coś nie tak.

- [A] To utopia, nie dystopia.

- [TP] Zwał jak zwał. Burdel na kółkach i tyle.

- [A] Zamieniasz się w Dominika.

- [TP] W sumie, jak przeczytałem Kosiarzy, to zacząłem rozumieć, dlaczego Jahwe zniszczył wieżę Babel.

- [A] Oni chcieli tylko zbudować wieżę.

- [TP] A założyciele Kosodomu chcieli tylko kontrolować populację.



Pan Heretyk uśmiechnął się w duchu.

Dzieciak nadaje się na filozofa.

Albo na biskupa.